nowodwor
Erzberg Rodeo 2009 oczami Mistrza Polski w Trialu
Dodano: 2009-06-26 13:55:35
Autor: Przemek Kaczmarczyk


Moja przygoda z Erzberg Rodeo zaczęła się  w  2008 roku, po tym jak koledzy z trialowego wybrzeża namówili mnie do startu. Moja wiedza na temat  tych zawodów była bardzo mała, więc zacząłem zbierać informacje. Najpierw w necie potem od ludzi, którzy oglądali te zawody na miejscu, a potem od najlepszego gościa na świecie w Extreme Enduro Tadka Błażusiaka.


Jednak to wszystko w teorii wygląda inaczej niż jest na miejscu. Dzisiaj mogę powiedzieć, że nie byłem dostatecznie przygotowany. Zdawałem sobie sprawę, że dwa miesiące jazdy to za mało, żeby walczyć z taką ilością zawodników.
 
Prolog ruszył w czwartek rano (11.06.09) o godzinie 9. Pierwszym zawodnikiem był Tadek Błażusiak. Na starcie do prologu stanęło ponad 1600 zawodników z całego świata, a ja miałem numer 1627. Startowałem do prologu jako jeden z ostatnich około godziny 17. Trasa była już bardzo zniszczona przez moich poprzedników. Wiedziałem o tym, że aby osiągnąć dobry wynik, muszę jechać cały czas na pełnym gazie. Jechałem bardzo szybko jak na swoje możliwości, po pierwszym prologu byłem bardzo zadowolony z wyniku. Mój 186 czas gwarantował mi zakwalifikowanie się do głównego niedzielnego wyścigu Hare Scramble,  miałem jeszcze szansę poprawić ten wynik w piątek. Oryginalny napęd mojego motoru zapewniał mi prędkość około 120 km/h. Chcąc poprawić wynik zmieniliśmy napęd tak żeby można było rozpędzać się do około 140 km/h, dzięki temu poprawiłem wynik na o 14. pozycji, lądując na 172 miejscu. To oznaczało, że w niedzielnym  Hare Scramble wystartuję z czwartej linii. Nie przypuszczałem, że uda mi się zakwalifikować do niedzielnej pięćsetki, a już na pewno nie z czwartej linii, dlatego samo dostanie się do finału jest dla mnie wielkim sukcesem.

W niedzielę rano byłem bardzo zestresowany. Nie spałem połowę nocy, wstałem o 5 rano, nie mogłem znaleźć sobie miejsca. W końcu ustawiliśmy się na starcie. To była godzina 12. Kiedy dotarłem na dno kamieniołomu to był dla mnie prawdziwy szok. Setki zawodników i tysiące ludzi, dwie pierwsze linie same sławy Błażusiak, Brich, Lampkin, Jarwis itd. Ustawiłem się w swojej czwartej linii, mniej więcej po środku około dwa metry przede mną stał Graham Jarwis. W Erzbergu startowało 16 Polaków. Do finału dostało się 6. W pierwszej linii stali Frycz i Błażusiak  Pomyślałem, że wiem gdzie są - pójdę się przywitać. Tadek stał jako 2 w pierwszej linii, podszedłem zaczęliśmy rozmawiać i chwilę później doszli kolejni Polacy. Były zdjęcia uśmiechy itd. Ale tą miłą atmosferę przerwał sygnał 10 minut do startu. Każdy zajął swoją pozycję, zawodnicy musieli mieć zgaszone motocykle do momentu startu. Sygnałem startu było machnięcie flagą z szachownicą wtedy pierwsza linia zapalała motory i wszystkie 50 motocykli gnało po trasie na zabicie, każda następna linia ruszała co 2 minuty. Przyszła kolej na mnie, gość dał znak nagle huk wszyscy ruszyli ja z małym opóźnieniem, ale szybko zacząłem odrabiać. Po pierwszym podjeździe byłem 4 w swojej linii, potem był stromy zjazd tu jeden z zawodników wpadł w krzaki na następnym podjeździe byłem już  2. Nagle patrzę widzę przed sobą górę bardzo stromą i wysoką. Tego podjazdu nie pokonało wielu zawodników z 3 pierwszych linii. Zawodnicy jeździli tam i z powrotem najeżdżali na siebie rozpychali się łokciami i nogami. U podnóża góry stało około 20 zawodników gotowych do ataku pod górę, jednak większość z nich albo uderzała w innego zawodnika, niektóre motory wylatywały w powietrze lecąc w duł spadały na innych. Przypuściłem atak niestety musiałem zawrócić ponieważ nagle przede mną dwa motocykle zatarasowały przejazd na dodatek podczas zjazdu uderzył we mnie jakiś motocykl. Upadłem na głowę, szybko się podniosłem, ale byłem bardzo przerażony tym co się tam działo. Po chwili wypatrzyłem dobry ślad, którym mogłem wyjechać do góry, niestety musiałem poczekać aż 2 zawodników przestanie się okładać pięściami. Udało się wyjechałem dalej szedłem  jak przeciąg pokonywałem podjazdy i zjazdy na jednym ze zjazdów musiałem się zatrzymać tam już była kolejka. W wąskim żlebie mieścił się tylko jeden motocykl, większość zjeżdżających zawodników  kończyło zjazd lotem przez kierownicę. Wtedy z prawej strony usłyszałem okrzyk Polska! Spojrzałem i zobaczyłem gościa z biało czerwonym szalikiem i napisem Polska!!! Trzymał go nad głową i krzyczał jedz środkiem, dawaj ! Bez problemu zjechałem. Od tego momentu zawodników było coraz mniej. Co jakiś czas zatrzymywałem się  w punktach kontroli czasu,  jechałem dobrze i szybko co kawałek kogoś wyprzedzałem. Pech spotkał mnie na 7 punkcie kontroli czasu tam pod koniec bardzo długiego podjazdu zaczepiłem klamką hamulca przedniego o niewidoczną linkę, która przytrzymywała reklamę. Wyleciałem jak z procy przez kierownicę i uderzyłem w rów, nieszczęścia chodzą parami, więc po chwili spadł na mnie mój motor. Obsługa szybko udzieliła mi pomocy, wynieśli mnie i motocykl po za trasę gdzie mogłem się ogarnąć. Straciłem tam około 15 minut ponieważ podczas upadku złamałem klamkę którą musiałem wymienić. Niestety miejsce mojego wypadku to 7 punkt kontroli czasu, przez to całe zamieszanie nie zwróciłem uwagi czy ktoś skanował mój transponder. Walczyłem dalej dzielnie, co jakiś czas pojawiał się jakiś ekstremalny element trasy. Czasem bym to niesamowicie stromy i długi zjazd, czasem ciężki podjazd lub rumowisko kamieni. Z czasem zaczęło dopadać mnie okropne zmęczenie. Momentami byłem tak wyczerpany, ze mimo upału czułem jakiś dziwny chłód i przechodziły mnie dreszcze. Później było już tylko gorzej. Po długich leśnych wzniesieniach wyjechałem tak skonany, że w końcu nie wytrzymałem. Zgasiłem motor i położyłem się pod drzewem przez parę minut nie mijał mnie żaden motocykl. Nie wiem jak długo bym leżał gdyby nie fakt, że przechodzący obok kibice odezwali się w języku polski „ale gość padł” ze wstydu aż się podniosłem i zadałem im ulubione pytanie mojego syna „Daleko jeszcze?” Oni na to że z 150 metrów tego samego, a potem już z górki. „Jedź kawałek dalej są polscy kibice, pytali o ciebie.” Ruszyłem w dalszą drogę. Pokonałem kilka ciężkich przeszkód i dotarłem krętą ścieżką zakończoną 180 stopniowym zakrętem do metalowych schodów. Już prawie byłem u samej góry schodów niestety  straciłem przyczepność  i nie dużo brakło a żebym spadł z tych schodów, ale stojący obok kibice pomogli utrzymać motocykl na schodach jak się okazało byli to moi koledzy z Nowego Targu, którzy pytali o mnie napotkanych wcześniej Polaków. Na 13 punkcie kontroli czasu czekał na mnie moi przyjaciele Marcin Spirowski i Robert Porażka. Tam zatrzymałem się, odpocząłem i uzupełniłem wodę w chłodnicy. Po krótkim odpoczynku ruszyłem w dalszą trasę, aż w końcu dotarłem na szczyt góry Erzberg od tego momentu trasa leciała szutrową drogą w dół, tu mogłem odpocząć. Niestety sytuacja była poważna, ponieważ nie miałem ani czasu ani paliwa. Mój mechanik Bartek Migiel, który miał czekać w okolicy 16 punktu kontroli czasu podczas mojego odpoczynku z Marcinem udał się w moim kierunku, ponieważ nie miałem wystarczającej ilości paliwa aby tam dojechać. Przed 15 punktem kontroli czasu zwanym „Stołówką Carla” spotkałem ludzi z Teamu Tadka Błażusiaka, którzy pożyczyli mi paliwo. Przejechałem w miarę szybko owiany złą sławą odcinek „Stołówki Carla”. Potem było parę ciężkich zjazdów, wiadukt i 10 metrowy odcinek kamieni tu też trzeba było się nieźle namęczyć. Wkrótce potem dotarłem pod 16 punkt kontroli czasu dzielił mnie od niego tylko albo i aż 50 metrowy odcinek żlebu i kawałek podjazdu. Tam dogoniłem Marcina Frycza mojego kolegę z Polski, który jest aktualnym Mistrzem Polski w Enduro. Oprócz Marcina na trasie było jeszcze trzech Brytyjczyków, którzy nawzajem wynosili sobie motory, jeden Czech. Marcin podjechał do mnie i wspólnie zaczęliśmy się zastanawiać co robić dalej. Po krótkiej rozmowie zdecydowaliśmy się wraz z kolegą z Czech wspólnie pokonać górę. Jednak udało nam się zdobyć tylko połowę góry. Skończył nam się czas, ponieważ do godziny 16 mieliśmy być na mecie, a była 15.45 i nie było szans aby do godziny 16 dojechać na metę i pokonać pozostałe 4 punkty, dlatego zrezygnowaliśmy i dotarliśmy na metę omijając wyznaczone punkty.

Chciałem wystartować w Erzbergu i wystartowałem. Marzyłem o dostaniu się do finału i marzenie się spełniło.  Mój sukces osiągnąłem wspólnie z naszym menagerem Aleksandrem Zawisz z PANOLIN Polska, moim mechanikiem Bartkiem Migiel, Włodek i Robert Porażka, Ania Wolska oraz sprawca całego zamieszania, pomysłodawca i wielki przyjaciel Marcin Spirowski. Oczywiście cały wyjazd nie był by możliwy gdyby nie moi sponsorzy: Gena-Zdzisław i Katarzyna Zaręba, Piotr Steskal, Panolin&Migiel, Bogusławski, Zych Off Road i Kenny. Wszystkim serdecznie dziękuje.


Myślę, że moje tegoroczne doświadczenia pozwolą mi w przyszłym roku pokazać się od lepszej strony.  

Dodaj swój komentarz (kliknij)
statystyka