Do trzeciej w tym sezonie rewii motocrossowej doszło na holenderskim torze w Valkenswaard. Trasa licząca sobie 2100 m. była w 100% przygotowana na podjęcie całej śmietanki z tegorocznych zmagań. Niedziela, 25 kwietnia po raz kolejny w tym sezonie okazała się szczęśliwa dla fabrycznego zespołu KTM, na którego konto powędrowała wygrana zarówno w klasie MX1 jak i MX2.
KLASA MX2:
Po dwóch rundach dominatorem "dwójki" mogliśmy nazwać Marvina Musquina. Trzecia runda nie była już dla niego tak przychylna, co przeniosło się z resztą na jego wynik końcowy. Prawdziwy ogień rozpalił się z kolei w zespołowym koledze Marvina - Jefrey’u Herlingsie. Ale zacznijmy od samego początku…
Bieg 1:
Start odbył się błyskawicznie – bramki poszły w dół i rozwścieczone 250-tki ruszyły w stronę „bramy”. Tradycyjne zamieszanie na tym pierwszym kornerze, wplątało tym razem w swoje więzy Marvina Musquina, który zaliczył glebę. Na pozycję lidera wyskoczył w tym momencie Jefrey Herlings, który jak warto dodać – zgarnął „HOLESHOTA”. Gdy Jefrey mknął do przodu nie przejmując się zupełnie tym, co było za nim, to właśnie tam rozkręciła się walka o drugą pozycję, którą w początkowej fazie posiadał Shaun Simpson. Do Szkota dołączyli po chwilce Panowie Tonus i Roczen. Po kilku minutach walki zwycięstwo w tym starciu przypadło Roczenowi i od tej pory był już wiceliderem tego Race’u. W chwili, gdy zegar odliczający minuty do końca biegu wybił 22-kę, to czołówka przedstawiała się następująco: Herlings, Roczen, Simpson, Tonus, Frossard, Charilier, Roelants i Musquin. Nie minęło dużo czasu, a doszło do drobnego przetasowania. Inicjatorem tego zajścia był Szwajcar Arnaud Tonus ścigający się od tego sezonu dla ekipy Suzuki, który na szybkim zakręcie zaliczył „glebsona”. Wykorzystał to perfekcyjnie jadący wówczas na 5. pozycji Steven Frossard na Kawie i wskoczył na miejsce Tonusa. Z upływem czasu nazwisko Szwajcara spadało ciągle w dół aż zatrzymało się na „siódemce” – tuż przed Musquinem, którego strata była już dosyć spora. Na ok. 10 minut przed wejściem w fazę „dwóch ostatnich lapsów” – czołówka podążała bez zmian. Kilka oczek za Marvinem plasowali się Jeremy Van Horebeek (12 miejsce) i Zach Osborne (13 miejsce). Z metra na metr akcja zaczynała nabierać coraz to ostrzejszego tempa. Szaloną jazdą popisał się Ken Roczen, który już dosłownie na kilka minut przed końcem mało, co nie zaliczył nieprzyjemnej gleby, ale na szczęście opanował rozszalały tyłek maszyny i wyszedł z tego bez szwanku. Ten chłopak, to naprawdę wielki talent… A przed nami już meta, której linię jako pierwszy przeleciał niepokonany Jefrey Herlings! Rider KTM jechał po prostu jak cyborg, który zaprogramowany był tylko by wygrać. Świadczyła o tym jego duża przewaga nad drugim Roczenem – aż 11s. Trzeci zapisał się Simpson, czwarty Frossard a piątkę zdołał wywalczyć Tonus. Musquin z pewnością nie tak, jak sobie tego życzył – 8 lokata.
Bieg 2:
Bieg drugi możemy uznać za swoistą powtórkę biegu No.1. Liderem od samego początku, aż po linię mety był Jefrey Herlings. Zwycięstwo więc po raz drugi w tym dniu przypadło zawodnikowi z Holandii. Drugie miejsce przez większą część wyścigu zajmował Niemiec, Roczen. Po starcie klasyfikował się jednak na czwartej pozycji, ale proporcjonalnie do przejechanych okrążeń piął się w górę. Na drugim okrążeniu żółtą Suzuki numerem #94 na tablicy, mogliśmy oglądać już za plecami Jake’a Nicholls’a, który w tym momencie był drugi. Radocha Brytyjczyka szybko się skończyła, bo na następnym okrążeniu spadł na trzecie miejsce, ustępując tym samym – Roczenowi. A co z Panem Musquinem – ikoną zespołu KTM? Otóż tym razem zaliczył nieco lepszy start, bo po pierwszym lapsie lokował się na piątce. Na czwartym okrążeniu Francuz przypuścił jednak atak na Nicholls’a i wskoczył tym samym do pierwszej trójki. Pozycję tę utrzymał aż do 16 okrążenia, które okazało się dla niego jednym z pechowych, ponieważ odnotował spadek i to o dwa oczka. W rezultacie jego miejsce zajął Frossard, a czwórkę obstawił van Horebeek. A więc Herlings, Roczen, Frossard, Horebeek i Musquin – w takiej kolejności powitaliśmy ich na mecie biegu drugiego.
Tajemnicą nie jest, że po GP Holandii doszło do zmiany w klasyfikacji generalnej. Niepokonany przez dwie początkowe rundy – Musquin w chwili obecnej oddał pozycję lidera… Kenowi Roczenowi! Sytuacja jest o tyle ciekawsza, że różnca pomiędzy obydwoma riderami wynosi zaledwie – jeden punkt! Trzeci w Tabeli Herlings również nie traci zbyt dużo, bo tylko 8 oczek. A co to wróży? Że szykuje się nam naprawdę gorąca, czwarta runda!
Klasa MX2 – wyniki po GP Holandii:
1. Jeffrey Herlings, Holandia, (KTM)
2. Ken Roczen, Niemcy, (Suzuki)
3. Steven Frossard, Francja, (Kawasaki)
4. Shaun Simpson, Wielka Brytania, (KTM)
5. Marvin Musquin, Francja, (KTM)
Klasa MX2 – klasyfikacja generalna (po 3 rundach):
1. Ken Roczen, 130 pkt.
2. Marvin Musquin, 129 pkt.
3. Jeffrey Herlings, 122 pkt.
4. Steven Frossard, 107 pkt.
5. Arnaud Tonus, 90 pkt.
KLASA MX1:
I w końcu na torze powiało potem chłopaków z “mistrzowskiej”. Na linii startu zabrakło jednak Jonathana Barragan, który jak przypomnijmy - od kilku już miesięcy siedzi w zespole Kawasaki. Przyczyną tej nieobecności była kontuzja, której nabawił się całkiem niedawno. Pod hasłem kontuzja kryje się złamanie nogi… Jak więc widzimy, niektórych pech dorwał od samego początku.
Bieg 1:
Bramki opadły! Cairoli ruszył niczym wystrzelony z włoskiej Beretty 92 i to właśnie na jego konto powędrował HOLESHOT. W pogoni za Tonym ruszył teamowy kolega – Maxi Nagl, któremu jednak spokoju nie dawał Ken De Dycker i jego mroczna YZF. Za pierwszą trójką całkiem pewnie jechał rider Hondy – Evgeny Bobryshev z wyróżniającym #777 na tablicy. Zaraz za nim był z kolei Goncsalves. David Philippaerts zajmował na chwilę obecna dopiero 9. miejsce – tuż za Clementem Desalle. Po raz kolejny w tym sezonie, pech chwycił „za gumę” Nowozelandczyka, Joshuę Coppinsa, który na drugim lapsie zaliczył niezbyt przyjemny wypadek, co wykluczyło go z dalszej gry. Ok. 7.minut od startu Cairoli ciągle stał na czele stawki. Dużym szok wywołał natomiast Rosjanin Evgeny Bobryshev. W chwili obecnej był wiceliderem i jechał naprawdę ostro! De Dycker stabilnie – trzecia pozycja. Maxi Nagl zaliczył spadek i od tej pory jego KTM-a mogliśmy widzieć na czwartym miejscu, tuż przed Jimmym Albersonem na piątym. Numer #19 – Philippaerts zamykał pierwszą szóstkę jednak szybko zdołał zepchnąć Albertsona i tym samym zająć jego miejsce. Zepchnięty w dół Amerykanin nie miał od tej pory łatwo. Musiał bowiem stawić czoła Desalle’owi w walce o szóstkę. Steve Ramon w bezpiecznej odległości – na 9. Warto w tym momencie wspomnieć o Ruim Gonscalvesie, któremu ewidentnie nie poszło w tym biegu. Po całkiem szacownym starcie, z okrążenia na okrążenia odnotowywał spadek i ostatecznie, na 16-stym lapsie zatrzymał się na pozycji 17. Z takim też wynikiem dojechał do mety. Gdy Rui borykał się ze swoją słabą postawą na torze, to Nagl zaliczył glebę, a wszystko za sprawą jadącego przed nim De Dyckera, który przed szykaną gwałtownie zajechał mu drogę. Nie pozostał on bez kary, ponieważ sekundę później sam pocałował się z ziemią. Chwilę później upadek zaliczył Clement Desalle. Tym razem była to już poważniejsza gleba, niż zaliczyli Panowie Nagl i De Dycker. W rezultacie Desalle musiał zakończyć wyścig na tym etapie. A tym czasem w czołówce dużo się działo. Na prowadzeniu w prawdzie ciągle był rider z numerem #222 na jersey’u, ale wiceliderem był od tej pory Philippaerts! Steve Ramon również odnotował awans, bo zajmował trzecie miejsce. Nagl czwarty, a Leok piąty. Nie było już czasu na dalsze przetasowania, ponieważ bieg dobiegł końa! W takiej tez kolejności powitaliśmy ich na mecie, a szóstkę zamknął De Dycker.
Bieg 2:
Start w tym biegu okazał się najlepszy dla ridera Yamahy – Davida Philippaerts’a, bo pozycję lidera zabookował sobie już na pierwszym lapsie. Cairoli drugi, a Ramon trzeci. Największego powera na tych pierwszych okrążeniach miał jednak ten ostatni – czyli Steve. Już na trzecim okrążeniu był drugi (Antonio spadł na czwartą pozycję), ale to go nie powstrzymało i na czwartym lapsie dokonał zamachu na Davida. Z resztą jak najbardziej udanego! Od tej pory, aż po późne okrążenia rider Suzuki był liderem tegoż biegu. Drugi w stawce ulokował się Tanel Leok, tuż przed Mr. Philippaertsem. Na dziewiątym okrążeniu nastąpił swoisty „powrót króla”, czyli Cairoliego, który nie miał żadnych skrupułów i przeskoczył Davida oraz w chwilę później i Tanela Leoka. Najlepsze zostało na koniec – czyli walka z Ramonem. Była ona nieunikniona i na 15. okrążeniu doszło do konfrontacji. Zwycięsko wyszedł jednak #222 i dzięki temu na mecie, po raz drugi w tym dniu, zjawił się jako pierwszy. Ramonowi nie pozostało nic innego jak cieszyć się z drugiej lokaty. Leok zdołał utrzymać trójkę i wdarł na metę zaraz przed Philippaertsem. Bobryshev tym razem lepiej niż w biegu pierwszym, bo piąte miejsce. Nagl szósty. A co się działo z Goncsalvesem? Otóż bez większych zmian w porównaniu z biegiem numer 1. Start możemy uznać jednak za gorszy… a końcowy wynik to 19. Szczęście bardziej dopisało z kolei Coppinsowi, który po starcie był 12, a race zakończył na 9 miejscu.
Klasa MX1 – wyniki po GP Holandii:
1. Antonio Cairoli, Włochy, (KTM)
2. Steve Ramon, Belgia, (Suzuki)
3. David Philippaerts, Włochy, (Yamaha)
4. Tanel Leok, Estonia, (Honda)
5. Max Nagl, Niemcy, (KTM)
Klasa MX1 – klasyfikacja generalna (po 3 rundach):
1. Antonio Cairoli, 138 pkt.
2. Max Nagl, 120 pkt.
3. Steve Ramon, 101 pkt.
4. David Philippaerts, 100 pkt.
5. Ken De Dycker, 94 pkt.
Trzecia runda tegorocznych zmaganiach jest więc już przeszłością. Ale przed nami kolejne atrakcje - mówiąc dokładniej to GP Portugalii, które odbędzie się już 9.maja!
fot. Archer R.