Autor: Tomasz Lorek
Plątanina kabli przykryła dywan w kalifornijskiej rezydencji Bruce’a Penhalla. Ekipa realizująca film dokumentalny o dwukrotnym mistrzu świata okupuje miejscowość Santa Ana. Ścieżki jakimi podążał w życiu charyzmatyczny Bruce są równie pogmatwane jak morze przewodów, statywów i obiektywów.
27 lat temu pomachał kibicom żużla na pożegnanie. Odszedł w glorii zwycięzcy finału światowego na Los Angeles Coliseum. Nigdy nie przestał kochać speedwaya. W niedalekiej przyszłości pragnie zawojować Anglię żużlowcem, którego nie było jeszcze na świecie, gdy Bruce święcił swe największe triumfy… Jego protegowany – Gino Manzares ma zaledwie 16 lat i podobnie jak Penhall nie urodził się w domu tętniącym złotymi sztućcami.
Bruce często czuł się głęboko dotknięty komentarzami na swój temat. Jest wrażliwym człowiekiem, który potrafił uodpornić się na szarże rywali na torze, ale nie zna remedium na kąśliwe uwagi. „Dzieciak, który opływał w dostatek od maleńkości, rodziców było stać na wszystko, więc co to za mistrz?!” – złośliwy szept w parku maszyn dobiegł uszu Penhalla. Jeśli dodać 18 epizodów w rozmaitych filmach i rolę Bruce’a Nelsona – policjanta patrolującego kalifornijskie ulice w serialu „Chips”, Amerykanin urasta do miana mężczyzny, który żyje niczym pączek w maśle. Gdy zawiesił występy na planie filmowym, z powodzeniem oddał się wyścigom na łodziach. Wraz z Denny Sigalosem, swym prawdziwym druhem, Penhall sięgnął po 5 tytułów mistrza świata w wyścigach łodzi napędzanych silnikiem. W 1998 roku został zaliczony w poczet „bogów” przez American Power Boat Association, a rok później American Motorcyclist Association wpisała Bruce’a do Hall of Fame.
Ze źdźbła dywanu w luksusowym domu Penhalla wyziera również mniej weselszy kolor życia. Bruce stracił okrągły milion dolarów na projekcie związanym z okularami przeciwsłonecznymi. „Sunny Boy” nie zapomniał jednak do czego służą łokcie zaprawione w bojach na żużlowym torze. Rywalizuje o strefę wpływów w przemyśle budowlanym z firmą Penhall Company, założoną przez jego ojca w 1957 roku, ale będącą własnością zagorzałych przeciwników Bruce’a! O ironio, Penhall Company, współczesny magnat na rynku przedsiębiorstw parających się produkcją maszyn do kruszenia betonu, zatrudnia 1200 osób, posiada 39 oddziałów na terenie USA i nie zwalnia tempa rozwoju. Bruce nie załamuje rąk i wraz z grupą oddanych przyjaciół stawia czoła światowej recesji. Gdy na zegarze wybija 6.30, Penhall zasiada za biurkiem, ale nie jest pracoholikiem rodem z krainy samurajów. „Wychodzę wcześnie do pracy, ale wracam do domu około 13, bo nie chcę, aby rodzina cierpiała z powodu mej nieobecności. Stworzyłem stałą grupę klientów i nie muszę spędzać 20 godzin w firmie. Straciłem harmonię pieniędzy prowadząc biznes z okularami przeciwsłonecznymi, ale spłaciłem wszystkie zobowiązania. Nikogo nie oszukałem. Nie jestem bankrutem i nikomu nie wiszę ani dolara. Nie dysponuję fortuną i nie muszę pracować, ale lubię mieć zajęcie. Od 24 lat mam wspaniałą żonę, której się nie znudziłem i cudowne dzieciaki, które są już na swoim, ale nie zapominają o stetryczałych rodzicach” – śmieje się dwukrotny IMŚ na żużlu.
Córka Penhallów, McKenzie, wyprowadziła się z rodzinnego domu przed dwoma miesiącami, gdyż uznała, że jest już wystarczająco samodzielna, aby zmierzyć się z życiem. Synowie Devon i Ryan również opuścili domowe pielesze. Najmłodszy z trójki chłopaków – Connor – żyje z rodzicami. Bruce ma ciągły kontakt z dziećmi i nie zaniedbuje pociech. Ryan i Connor przejęli po ojcu smykałkę do sportów motorowych. Jeszcze kilka lat temu, tata przemierzał z nimi Amerykę w poszukiwaniu okazji do startów na motocrossie. U boku ojca nauczyli się zaradności, oswoili ze stylem życia nomadów i dziś sami prują przez prerię. Bruce z chęcią zamienił wigwam i przydrożne bary na zacisze domu. „Dziesięć lat temu zerwałem z kręceniem filmów, bo wieczna tułaczka zaczęła mi doskwierać. Nie uśmiechało mi się przebywać z dala od familii. Dom jest również przyczyną śmierci wyścigów na łódkach. Wraz z „Siggym” (Denis Sigalos, brązowy medalista IMŚ’82) spędzaliśmy mnóstwo czasu w podróży. Dzieciaki rosły, później zaczęły zakochiwać się w motocrossie, a ja czułem jak umyka mi ważna część ich życia. Wciąż otrzymywałem oferty pracy w serialach czy pokazach od rozmaitych producentów, ale przyjmowałem tylko te, które oznaczały maksymalnie trzytygodniową nieobecność w domu. Odmawiałem, gdy proponowano mi dobrą gażę, ale ceną był miesiąc rozłąki z familią. Rola ojca i męża bardzo mi się podoba” – przyznaje Bruce.
Penhalla fascynował przemysł filmowy, choć nigdy nie wykreował ról, które weszłyby do kanonu sztuki. Paradoksalnie, brak możliwości wstąpienia na prawdziwe aktorskie salony uchronił go przed całym złem show biznesu. „Zawsze powtarzałem, że moją życiową misją jest rola ojca, jakkolwiek banalnie to brzmi. Uwielbiam patrzeć na nasze dzieciaki, cieszę się jak śmigają na motocyklach, jak uczą się, gotują, naprawiają kran. To niezwykłe uczucie” – mówi Penhall.
Nie zapomina o żużlu. Przerzuca zdjęcia w albumie. Na jednej z fotek, Bruce pracuje na torze. Był wówczas współwłaścicielem stadionu w kalifornijskim Industry Hills. Przetarł kurz pokrywający fotografię. Bruce Svatos, kumpel Penhalla, namówił byłego mistrza, aby zaopiekował się Gino Manzaresem. „Nie przypominam sobie, abym w ostatnim dziesięcioleciu gościł na żużlowym stadionie, ale Bruce Svatos ma wyjątkowy dar perswazji. Jest fanatykiem żużla i prezydentem dużej korporacji w południowej Kalifornii. Przyjechał do nas któregoś wieczoru i od progu rzucił: musimy pomóc temu chłopakowi. Skinąłem głową i wyraziłem chęć partnerskiej współpracy. Nie mam aż tyle wolnego czasu, aby poświęcić się całkowicie dla Gino, ale lubię pomagać ludziom. Manzares tonie w finansowym bagnie, ale ma niezwykły talent do żużla. Po pierwszej godzinie spędzonej z Gino, wiedziałem, że ten chłopak dałby się pokroić dla speedwaya” – błysk nie chce wyprowadzić się z oczu Bruce’a.
Penhall tłumaczy Gino, że nawet jeśli bezgranicznie kochasz coś robić, wcale nie oznacza to, że będziesz w tym najlepszy na świecie. Potrzeba pokory i chęci przetrwania, gdy los zepchnie cię na nieprzyjazne ścieżki. „Musisz przemierzyć tysiące dolin i wspiąć się na wiele szczytów gnając marzenia o tytule mistrza świata. Możesz mieć największy talent do speedwaya, ale jeśli brakuje ci choćby jednego elementu w układance, nie masz szans na złoto. Niewłaściwy mechanik, kumple z którymi idziesz w tango, niewystarczająca determinacja – cokolwiek z tego zestawu jest brakującą cegiełką do zbudowania monolitu, przekreślasz swoje nadzieje na mistrzostwo” – mówi Penhall.
Gino jest skromnym 16-latkiem, który z pokorą słucha wskazówek Bruce’a. Jak na chłopca, który dysponuje małym objeżdżeniem i niewielkim doświadczeniem, wiele potrafi. Koryguje błędy, ale jeździ jak natchniony. Penhall wie, że to talent czystej wody. Gino zwraca się do Penhalla z czołobitnością godną poddanego królowi. Całość werbalnych stwierdzeń Manzaresa da się zamknąć w dwóch zwrotach: „Tak, sir” i „Nie, sir”. Gino jest stłamszony przez ocean stresu jaki dopadł go we wczesnej młodości – jego rodzice się rozwiedli. Mama jeździ z nim po wszystkich amerykańskich torach, pomaga jak tylko może, ale części do motocykli kosztują. Nieocenioną pomoc oferują Svatos i Penhall. Zadbali o grono sponsorów dla Manzaresa. Gino sam mechanikuje, uczy się wszystkiego od podstaw. Bardzo przykłada się do pracy, dba, aby motocykle były utrzymane w czystości. „Chodzi do szkoły, ale ma specjalny harmonogram – opowiada Penhall. Siedzi w ławce od 8 do 12, a później sporo uczy się w domu. Wieczorami sumiennie pracuje przy motocyklu. Lubię tego chłopaka i nie mogłem odmówić prośbie Svatosa, który chciał, aby Gino zabrał się z Dream Teamem na jesienne występy w Anglii. Pojadę z nim, bo uczulam tych, którzy widzą w nim przyszłego mistrza świata, aby ostrożniej ferowali swe wyroki. Sądzę, że Gino nie jest jeszcze gotów, aby regularnie ścigać się w Anglii. Chcę godnie przygotować go do wyprawy na Wyspy, a nie czynić rzeczy w zbędnym pośpiechu” – wyznaje Bruce.
Słowa Penhalla znajdują potwierdzenie na torze. 8 października w Bournemouth Gino inkasuje 4 punkty w 4 startach. Dwa dni później w Plymouth Manzares zgromadził 5 „oczek” + bonus w 5 wyścigach, a 12 października w walijskim Newport, Gino powtórzył osiągnięcie z Bournemouth. 15 października deszcz nie pozwolił na rozegranie pojedynku pomiędzy Swindon a USA Dream Team, ale następnego dnia Manzares mógł się ścigać na torze w Weymouth. Zdobył tylko 1 punkt w 4 startach. Ważne, że Gino wciąż chce się uczyć żużlowego abecadła. Będzie miał o czym rozmyślać podczas powrotu do Stanów…
Bruce Penhall wrócił do speedwaya, bo darzy go szczerą miłością. „Oprócz uczucia do żony i dzieciaków, żużel dał mi wiele wspaniałych chwil. Wygrane w łodziach smakowały, ale tak naprawdę przepyszne były wyścigi na żużlowym torze. Gdy uświadomisz sobie, że pracujesz całe życie, aby być mistrzem świata i w dniu finału przez głowę przelatują ci setki myśli o defekcie, upadku, wykluczeniu, to wiesz, że nic nie daje ci większej inspiracji niż speedway. Siedzisz w parku maszyn i myślisz sobie: a co zrobię jak złapię panę, co pocznę, gdy silnik zatrze się na ostatnim okrążeniu, gdy będę prowadził wyścig? Ulga po zdobyciu tytułu mistrza świata jest niepowtarzalna. Kochasz zarówno ciśnienie przed startem jak i moment relaksu po ostatnim biegu. W szatni wędrujesz w stronę głębszych doznań i patrząc w ścianę wmawiasz sobie: Bóg dał ci dar do jazdy na żużlu, a ty właśnie udowodniłeś, że nie zmarnowałeś talentu” – Penhall wspomina chwile chwały z występu na Wembley’81.
Te słowa wypowiada człowiek, który zmierzył się z bólem utraty rodziców w wieku 17 lat. 1 stycznia 1975 roku LeRoy i Bonnie Penhall zginęli w katastrofie lotniczej, a wraz z nimi do Krainy Wiecznych Łowów powędrowała mama Dennisa Sigalosa – Joyce. „Czułem wzrok moich rodziców spoglądających na mnie z nieba. Wierzę, że byli podczas wszystkich moich startów na żużlu. Ojciec był świetnym pilotem, zwyciężał również w wyścigach łódek. Wraz z mamą wpajali mi, abym zawsze dobrze wykonywał swoją pracę. Gdy przejeżdżałem linię mety na Wembley w 1981 roku, przed oczami stanęli mi rodzice. Nie mogłem powstrzymać łez…” – głos Bruce’a załamuje się. Elokwencja i swoboda wypowiedzi ginie ze zrozumiałych względów w morzu emocji…
Penhall do końca życia nie zapomni słów ojca, który czujnie przyglądał się zachowaniu syna przed laty na torze Costa Mesa. Gdy Bruce miał 16 lat, na dziwacznie zakręconym obiekcie w Costa Mesa wygrał tzw. Main Event. Poczuł się jak władca świata i w przypływie euforii zaczął opróżniać butelkę piwa. „Jeden ze starszych żużlowców podszedł do mnie po zawodach i podarował mi buteleczkę ze złocistym płynem – wspomina Penhall. Byłem spragniony, rozpierała mnie radość ze zwycięstwa, więc piłem łapczywie. Nie pojmowałem że butelka w moim ręku może wywołać niemiłe reperkusje w głowach dzieciaków ustawionych w kolejce po autograf. Ojciec podszedł do mnie szybkim krokiem i odciągnął mnie na bok. Spojrzał na mnie kategorycznym wzrokiem i powiedział: „Jeśli jeszcze raz zobaczę cię z piwem zanim nie uzyskasz pełnoletniości, to nigdy więcej nie usiądziesz na motocyklu żużlowym! Te dzieciaki patrzą na ciebie jak na wzór godny naśladowania. Wygrałeś zawody, jesteś dla nich bohaterem. Któregoś dnia one też zechcą być na szczycie i wiesz co zrobią? Sięgną po piwo, bo tak przed laty uczynił niejaki Penhall! Pamiętaj również, że w Stanach spożywanie alkoholu przed ukończeniem 21 roku życia jest nielegalne. Przede wszystkim jednak, miej na uwadze przyszłość tych dzieciaków. Zachowuj się godnie”. Mama i tata powtarzali mi do znudzenia, gdy byłem mały, abym kreował pozytywny wizerunek wśród brzdąców. Jeśli stoisz w parkingu po zawodach i podszedłby do ciebie maleńki wielbiciel speedwaya, to choćby był to jedyny miłośnik twojej jazdy, podpisz autograf i uśmiechnij się. Jeśli twoja obecność jest dla tego smyka powodem do odczuwania bezmiaru szczęścia, to nie odchodź od niego. Pozwól mu czerpać radość. Gdybyś został kiedyś mistrzem i miał spędzić całą godzinę podpisując autografy, to zostań, bo czymże jest 60 minut w kontekście całego życia? Nigdy nie zapomnę tych mądrych słów…” – wyznaje Bruce Penhall, ostatni żużlowy mistrz świata, który był rozpoznawalny i zapamiętany przez osoby nie będące fanatykami speedwaya. Przekroczył więc tą niewidzialną granicę, która przemienia świetnego żużlowca w ikonę dostępną pani kwiaciarce, domowej gospodyni i dozorcy strzegącemu zajezdni tramwajowej. Gino Manzares jest szczęściarzem, bo może czerpać z mądrości byłych pokoleń słuchając szeptającego mu do ucha Bruce’a Penhalla…
TOMASZ LOREK