Wypad na Słowację, a dlaczego nie?!
Dodano: 2009-04-18 00:00:00
Autor: Magdalena Grass Witt



Gdzie by tu wyskoczyć kawałek dalej –mając kilka dni urlopu czy  weekend, nie dysponując zbyt dużą kasą, ale chcąc odpocząć, pozwiedzać odrobinę, polatać po winklach przy okazji i napić się przyzwoitego browara? I gdzieś tam jeszcze poczuć nikły oddech południa?



Polecam z własnego doświadczenia Rožňavę, miasteczko w Słowacji Południowej, stolicę regionu Gemer. Totalnie bezpretensjonalne miejsce, wolne od turystów, a zarazem świetna baza wypadowa w okolice – 70km do Koszyc, 47km do granicy węgierskiej, Słowacki Kras w zasięgu ręki razem z jaskiniami – do oficjalnego zwiedzania lub bardziej ekstremalnie.

Do Rožňavy łatwo trafić, choć my po raz pierwszy znaleźliśmy się tam przypadkiem, bez planu, wracając dobrych kilka lat temu z Chorwacji. Wybór był zupełnie w ciemno, palcem po mapie, okazało się, że niezły. Dlatego w to miejsce jedziemy, kiedy chcemy mieć gwarancję dobrze spędzonego krótkiego urlopu. Poprzednio samochodem, w ostatnim sezonie – motocyklami. Różnie też do tego punktu docelowego docieraliśmy – od strony Węgier, Czech, a z/do Polski też różnie – Łysa Polana w kierunku Popradu przez Dobsine (Poprad- Rožňava ok. 100km) lub droga powrotna bardziej okrężna, jak czas nie gonił Rožňava- Spišská Nová Ves-Poprad-Stara Lubovna-Piwniczna. Każda z dróg ma swoje walory, zwłaszcza widokowe i nuda nie grozi, prostych nie ma zbyt wiele, nizinny teren to to nie jest. Zresztą każdy, kto zna ten kraj to wie. Żadnej nawigacji nie mieliśmy tu nigdy, poza zwykłą mapą. Oznaczenia dróg i kierunków w niewielkiej  Słowacji są w porządku, problemów nie ma, zgubienie się w trasie nie grozi.

Rožňava
Pierwsza wzmianka o niej pochodzi z 1291 roku, sławę zyskała dzięki kopalniom rud metali (głównie żelaza) już w XIII wieku, w XVIII stała się siedzibą biskupstwa. Zabytki – owszem, barokowy kościół Jezuitów, kościół Franciszkanów, katedra Marii Panny (o gotyckim rodowodzie). Jest też Muzeum Górnictwa przy ulicy Safarikovej, w którym byliśmy jedynymi gośćmi, specjalnie je otwarto dla nas i oprowadził nas po nim przewodnik, bez cienia zniecierpliwienia, z którym porozmawiać można było też o życiu imprezowym miasteczka, co i gdzie poleca. Podobnie rzecz się miała z wieżą widokową w centrum, gdzie w informacji turystycznej płacisz, dają ci klucz od wieży z przykazaniem, żeby zamknąć się od wewnątrz podczas zwiedzania. Życie towarzyskie kręci się wokół trójkątnego rynku – namesti Banikov. Tu znajdziemy sporo knajpek, od restauracji, poprzez kawiarnie i cukiernie po puby. Można dobrze zjeść, tanio, pójść kilkanaście merów dalej na kawę, a potem zmiana miejsca i w kuflach na przykład Staropramen, Šariš, Kelt. Stołowalismy się „na mieście”  - osobiście polecam restaurację Atrium, w jednej z bocznych uliczek od rynku oraz pizzerię na rynku (wybór duży i naprawdę świetna). Zresztą tu w ogródku letnim spotykaliśmy najwięcej motocyklistów - z Węgierna popołudniowych wypadach  lub z okolic Koszyc, bo faktycznie i nam trasa Rožňava -Koszyce przypadła do gustu i motocyklowo parę razy ją „objechaliśmy” , teren górzysty, zakręty i fajne proste z ciekawym krajobrazem. Jak tiry, to gorzej.

Nocleg – nie robimy nigdy wcześniej żadnej rezerwacji, nocujemy zawsze w tym samym miejscu – „turisticka ubytovna” na ulicy Safarikowej, naprzeciw hotelu Kras. Ja to nazywam hotelem robotniczym – kilkupiętrowy blok, w ubiegłym roku pomalowany na jaskrawe kolory, trudno go nie dostrzec, gdzie przez miesiące nocują pracownicy sezonowi, ale są i pokoje dla turystów. Ceny naprawdę przyzwoite, ostatnio dostał nam się „apartament“ - dwa pokoje, z aneksem kuchennym, lodówką, TV, łazienką – za mniej niż 80 złotych za dobę (za dwie osoby). Wizulalnie przeciętnie,  bez żadnych luksusów (bo i po co), ale sympatycznie i naprawdę tanio. Zresztą w recepcji można się dogadać co do pokoi, standardu, ceny. Jakoś nam się nie trafiło, żeby brakowało miejsc, stąd nasze podejście „jazda w ciemno” do Rožňavy.  Motocykle parkowaliśmy skute blokadami i łańcuchem tuż przy oszklonym wejściu, pod nosem recepcji. Padła nawet propozycja, żeby wprowadzać na noc do budynku. Ale nie było takiej potrzeby – blokada nie wyła ani razu, nikt nie siadał, nie tykał 2oo, a na portierni pracowano 24h. 

Co mi się podoba w tej kilkunastotysięcznej „dziurze”? To, że zwykłe miejsce, życie się tu toczy leniwie, wszyscy mają czas na przesiadywanie całymi popołudniami i wieczorami przed domami, w knajpach i ogródkach . Typowe głośne zebrania  pokoleniowe lub przyjacielskie, wieloosobowe, przy procentach i bezalkoholowo.  Nie skłamię, że przyjeżdżam tu na gin (dobrej jakości, podawany osobno z tonikiem, bez lodu i cytryny, żadne „siki“ –  tu polecam pub z klimatycznym ogrodem „Leporello”, znajdujący się poza rynkiem głównym,  ale blisko i tuż obok….Tesco. Właściwie do jakiegokolwiek pubu się nie wejdzie – atmosfera jest i się ją czuje. Obok „naszego hotelu“ jest Rock Caffe w obskurnym pudełku handlowym, miejsce też obskurne, ale warto. Wszędzie w porządku obsługa, muzyka (również w porządku), nikt na nikogo krzywo nie patrzy, czy obcy czy swój. Ale radzę się trzymać z daleka  od lokali poza centrum  - dalsze dzielnice i obrzeża miasteczka to Romowie. Enklawy zamkniętych podwórek, domów za żelaznymi bramami, sprawiające wrażenie pustych i zniszczonych albo bloki typu „czeczenia”. Na ulicy spotykamy wypasione fury i właścicieli z ciemna karnacją i  z laptopem pod pachą załatwiającymi hmmm…interesy przy stoliku po obsmarkaną biedną dzieciarnię. Ale sprawiającą wrażenie beztroskiej.

Na moje pozytywne odczucia wpływa też spotykanie znajomych (sic!) twarzy. Jednego roku skumaliśmy się z barmanem (już nieistniejącej w pierwotnej wersji knajpy rockowo-jazzowej na rynku, El-Jazz, obecnie to już nie to), rozmawiając o polityce, muzyce i o życiu oczywiście. Rok później spotykamy go przypadkowo i zaczynamy rozmawiać, jak byśmy widzieli się wczoraj.
Jesteśmy w górach i chcemy popływać ? Jest dość przyzwoite kąpielisko miejskie z rozległym zielonym terenem.

Wieczory tania rozrywka, a w ciągu dnia? Wypady. Do Koszyc na kawę – świetna po wiedeńsku, bo czuć tu klimat dawnej monarchii austro-węgierskiej, oczywiście w architekturze.  Z zaparkowaniem motocykli nie mieliśmy żadnego kłopotu, są parkingi strzeżone w obrębie zabytkowej części miasta, ale my trafiliśmy na życzliwych strażników miejskich, którzy obiecali mieć oko na sprzęty, popytali o ceny motocykli w Polsce. I miło nas rozczarowali, informując, że zniesiono płatną strefę parkowania w związku z tym, że w 2013 roku Koszyce będą Europejską Stolicą Kultury na Słowacji. To prawie 300-tysięczne miasto ostro się wzięło teraz do autopromocji. Fakt, do tego miasta podchodzę typowo turystycznie – wspomniana kawa, spacer także po bocznych uliczkach i zaułkach (te podwórka wszędzie niemal są zagospodarowane – restauracje, kawiarnie, galerie, sklepy, itp.), zapełnione ławki przy widowiskowej fontannie (wieczorem pokaz świetlny, w ciągu dnia z głośników muzyka klasyczna, nic, tylko drzemka)  pomiędzy gmachem teatru a potężną kamienną katedrą św. Elżbiety (największy kościół na Słowacji). Przy katedrze znajduje się też wejście do podziemnego muzeum. Barokowy i klasycystyczny obraz ulic złamie wizyta w średniowiecznej sali tortur w Miklusovym więzieniu (ulica Hrnciarska) oraz neogotycki bajkowy pałac Jakobova, gdzie mieści się obecnie British Council. Zwiedziliśmy to wszystko poprzednim razem, teraz byliśmy za leniwi w letnim upale i skórach, więc to była chwila na wspomnianą kofeinę i przyjamność z trasy pomiędzy miastami.  Krótkie wypady to między innymi Betliar (kilka kilometrów z Rožňavy  na Poprad) z XVIII-wiecznym pałacykiem myśliwskim rodu Andrassych i parkiem w stylu angielskim.  Z kolei w drodze do Koszyc lub z powrotem warto wspiąć się na wzgórze ze średniowiecznym zamkiem w Krasnej Horce, też niegdyś należący do Andrassych. Rewelacyjne widoki z poziomu zamku. Turystów przyciąga też legenda związana z zabalsamowanymi zwłokami hrabiny Zsofii Seredy w szklanym sarkofagu, która dowiedziawszy się o zdradzie męża popełniła samobójstwo. A uniesiona ręka to efekt pośmiertnego sprzeciwu, kiedy doszło do ojcobójstwa w ramach zemsty ze strony dzieci.  Namiętne było też małżeństwo innego z rodu – Dionizego Andrassy, który wybudował (na początku XX wieku) dla swojej ukochanej żony potężne secesyjne mauzoleum (znajduje się pod zamkiem, w miejscowości Krasnohorskie Podhradie). Pod zamkiem, u podnóża jest parking strzeżony. Głodni? – koniecznie langosz (płaski placek ziemniaczano-racuchowaty, podawany z serem, śmietaną, albo czosnkiem czy innymi dodatkami, koszmarnie tłusty).

Jak wspomniałam –  Rožňava to idealne miejsce na wyprawy do jaskiń w Słowackim Krasie (np. Gombasecka, Domica, po węgierskiej stronie jej nazwa  Baradla-Barlang, typowe do zwiedzania turystycznego). W miejscowości Krasnohorska Dlha Luka połaziliśmy po Krasnohorskiej Jaskini z przewodnikiem-grotołazem. Każdy dostał kombinezon, kalosze, kask, latarki i jazda w głąb na kilka godzin z czołganiem się czasami, drabinami i linami nad podziemnymi potokami lub domniemanymi otchłaniami. Usiąść na skalnej półce, wyłączyć lampki na kaskach, bez gadania pod ziemią w ciemności – fajna sprawa.

Nie rozpisuję się szczegółowo na temat dróg (lepsze niż u nas), cen (niedrogo, a teraz euro, więc trochę zmian może być) – w końcu to rzut beretem, zwłaszcza dla południowej Polski  oraz narciarzy Słowacja jest doskonale znana. A i dla tych z trochę bardziej północy (jak my – Toruń), to żaden problem spakować się, zapomnieć o namiocie i zbędnym bagażu, tylko najpotrzebniejsze rzeczy – i pojechać na weekend do Rožňavy. Chodzi o miejsce, nie tylko samą trasę. O trochę odpoczynku od tłumów, wypady w ciekawe okolice, niezobowiązująco, niedrogo. Motocyklowo ze względu na niewielki ruch, piękne krajobrazy i mało nudne drogi. Robotnicza i niby zwykła Rožňava ma swój urok bez dwóch zdań. Jak ktoś się rozczaruje - bywa. No, chyba, że szuka akurat w tym czasie innych rozrywek. Wtedy oznacza to, że trafił tu przez pomyłkę.

W miarę aktualne info i kontakty można znaleźć np. na www.roznava.sk , lokale: www.kamnapivo.sk/kosicky-kraj/roznava-okres

Język – spokojnie polski, angielski w muzeach, galeriach, w knajpach średnio (menu najczęściej po słowacku i węgiersku oraz niemiecku). W tych rejonach Słowacy są dwujęzyczni – słowacki i węgierski. Stacje benzynowe to głównie słynny Slovnaft, lepiej mieć gotówkę, różnie z możliwością płacenia kartą (nacięliśmy się raz, kiedy terminal był nieczynny i mała karteczka na jednym z dystrybutorów, że tylko gotówka – najbliższy bankomat był  20km dalej, a my juz zatankowani).

Dodaj swój komentarz (kliknij)
statystyka