Gdzie by tu wyskoczyć kawałek
dalej –mając kilka dni urlopu czy weekend, nie dysponując zbyt dużą
kasą, ale chcąc odpocząć, pozwiedzać odrobinę, polatać po winklach przy
okazji i napić się przyzwoitego browara? I gdzieś tam jeszcze poczuć
nikły oddech południa?
Polecam z własnego doświadczenia Rožňavę, miasteczko w Słowacji
Południowej, stolicę regionu Gemer. Totalnie bezpretensjonalne miejsce,
wolne od turystów, a zarazem świetna baza wypadowa w okolice – 70km do
Koszyc, 47km do granicy węgierskiej, Słowacki Kras w zasięgu ręki razem
z jaskiniami – do oficjalnego zwiedzania lub bardziej ekstremalnie.
Do Rožňavy łatwo trafić, choć my po raz pierwszy znaleźliśmy się tam
przypadkiem, bez planu, wracając dobrych kilka lat temu z Chorwacji.
Wybór był zupełnie w ciemno, palcem po mapie, okazało się, że niezły.
Dlatego w to miejsce jedziemy, kiedy chcemy mieć gwarancję dobrze
spędzonego krótkiego urlopu. Poprzednio samochodem, w ostatnim sezonie
– motocyklami. Różnie też do tego punktu docelowego docieraliśmy – od
strony Węgier, Czech, a z/do Polski też różnie – Łysa Polana w kierunku
Popradu przez Dobsine (Poprad- Rožňava ok. 100km) lub droga powrotna
bardziej okrężna, jak czas nie gonił Rožňava- Spišská Nová
Ves-Poprad-Stara Lubovna-Piwniczna. Każda z dróg ma swoje walory,
zwłaszcza widokowe i nuda nie grozi, prostych nie ma zbyt wiele,
nizinny teren to to nie jest. Zresztą każdy, kto zna ten kraj to wie.
Żadnej nawigacji nie mieliśmy tu nigdy, poza zwykłą mapą. Oznaczenia
dróg i kierunków w niewielkiej Słowacji są w porządku, problemów nie
ma, zgubienie się w trasie nie grozi.
Rožňava
Pierwsza wzmianka o niej pochodzi z 1291 roku, sławę zyskała dzięki
kopalniom rud metali (głównie żelaza) już w XIII wieku, w XVIII stała
się siedzibą biskupstwa. Zabytki – owszem, barokowy kościół Jezuitów,
kościół Franciszkanów, katedra Marii Panny (o gotyckim rodowodzie).
Jest też Muzeum Górnictwa przy ulicy Safarikovej, w którym byliśmy
jedynymi gośćmi, specjalnie je otwarto dla nas i oprowadził nas po nim
przewodnik, bez cienia zniecierpliwienia, z którym porozmawiać można
było też o życiu imprezowym miasteczka, co i gdzie poleca. Podobnie
rzecz się miała z wieżą widokową w centrum, gdzie w informacji
turystycznej płacisz, dają ci klucz od wieży z przykazaniem, żeby
zamknąć się od wewnątrz podczas zwiedzania. Życie towarzyskie kręci się
wokół trójkątnego rynku – namesti Banikov. Tu znajdziemy sporo knajpek,
od restauracji, poprzez kawiarnie i cukiernie po puby. Można dobrze
zjeść, tanio, pójść kilkanaście merów dalej na kawę, a potem zmiana
miejsca i w kuflach na przykład Staropramen, Šariš, Kelt. Stołowalismy
się „na mieście” - osobiście polecam restaurację Atrium, w jednej z
bocznych uliczek od rynku oraz pizzerię na rynku (wybór duży i naprawdę
świetna). Zresztą tu w ogródku letnim spotykaliśmy najwięcej
motocyklistów - z Węgierna popołudniowych wypadach lub z okolic
Koszyc, bo faktycznie i nam trasa Rožňava -Koszyce przypadła do gustu i
motocyklowo parę razy ją „objechaliśmy” , teren górzysty, zakręty i
fajne proste z ciekawym krajobrazem. Jak tiry, to gorzej.
Nocleg – nie robimy nigdy wcześniej żadnej rezerwacji, nocujemy zawsze
w tym samym miejscu – „turisticka ubytovna” na ulicy Safarikowej,
naprzeciw hotelu Kras. Ja to nazywam hotelem robotniczym –
kilkupiętrowy blok, w ubiegłym roku pomalowany na jaskrawe kolory,
trudno go nie dostrzec, gdzie przez miesiące nocują pracownicy
sezonowi, ale są i pokoje dla turystów. Ceny naprawdę przyzwoite,
ostatnio dostał nam się „apartament“ - dwa pokoje, z aneksem kuchennym,
lodówką, TV, łazienką – za mniej niż 80 złotych za dobę (za dwie
osoby). Wizulalnie przeciętnie, bez żadnych luksusów (bo i po co), ale
sympatycznie i naprawdę tanio. Zresztą w recepcji można się dogadać co
do pokoi, standardu, ceny. Jakoś nam się nie trafiło, żeby brakowało
miejsc, stąd nasze podejście „jazda w ciemno” do Rožňavy. Motocykle
parkowaliśmy skute blokadami i łańcuchem tuż przy oszklonym wejściu,
pod nosem recepcji. Padła nawet propozycja, żeby wprowadzać na noc do
budynku. Ale nie było takiej potrzeby – blokada nie wyła ani razu, nikt
nie siadał, nie tykał 2oo, a na portierni pracowano 24h.
Co mi się podoba w tej kilkunastotysięcznej „dziurze”? To, że zwykłe
miejsce, życie się tu toczy leniwie, wszyscy mają czas na
przesiadywanie całymi popołudniami i wieczorami przed domami, w
knajpach i ogródkach . Typowe głośne zebrania pokoleniowe lub
przyjacielskie, wieloosobowe, przy procentach i bezalkoholowo. Nie
skłamię, że przyjeżdżam tu na gin (dobrej jakości, podawany osobno z
tonikiem, bez lodu i cytryny, żadne „siki“ – tu polecam pub z
klimatycznym ogrodem „Leporello”, znajdujący się poza rynkiem głównym,
ale blisko i tuż obok….Tesco. Właściwie do jakiegokolwiek pubu się nie
wejdzie – atmosfera jest i się ją czuje. Obok „naszego hotelu“ jest
Rock Caffe w obskurnym pudełku handlowym, miejsce też obskurne, ale
warto. Wszędzie w porządku obsługa, muzyka (również w porządku), nikt
na nikogo krzywo nie patrzy, czy obcy czy swój. Ale radzę się trzymać z
daleka od lokali poza centrum - dalsze dzielnice i obrzeża miasteczka
to Romowie. Enklawy zamkniętych podwórek, domów za żelaznymi bramami,
sprawiające wrażenie pustych i zniszczonych albo bloki typu
„czeczenia”. Na ulicy spotykamy wypasione fury i właścicieli z ciemna
karnacją i z laptopem pod pachą załatwiającymi hmmm…interesy przy
stoliku po obsmarkaną biedną dzieciarnię. Ale sprawiającą wrażenie
beztroskiej.
Na moje pozytywne odczucia wpływa też spotykanie znajomych (sic!)
twarzy. Jednego roku skumaliśmy się z barmanem (już nieistniejącej w
pierwotnej wersji knajpy rockowo-jazzowej na rynku, El-Jazz, obecnie to
już nie to), rozmawiając o polityce, muzyce i o życiu oczywiście. Rok
później spotykamy go przypadkowo i zaczynamy rozmawiać, jak byśmy
widzieli się wczoraj.
Jesteśmy w górach i chcemy popływać ? Jest dość przyzwoite kąpielisko miejskie z rozległym zielonym terenem.
Wieczory tania rozrywka, a w ciągu dnia? Wypady. Do Koszyc na kawę –
świetna po wiedeńsku, bo czuć tu klimat dawnej monarchii
austro-węgierskiej, oczywiście w architekturze. Z zaparkowaniem
motocykli nie mieliśmy żadnego kłopotu, są parkingi strzeżone w obrębie
zabytkowej części miasta, ale my trafiliśmy na życzliwych strażników
miejskich, którzy obiecali mieć oko na sprzęty, popytali o ceny
motocykli w Polsce. I miło nas rozczarowali, informując, że zniesiono
płatną strefę parkowania w związku z tym, że w 2013 roku Koszyce będą
Europejską Stolicą Kultury na Słowacji. To prawie 300-tysięczne miasto
ostro się wzięło teraz do autopromocji. Fakt, do tego miasta podchodzę
typowo turystycznie – wspomniana kawa, spacer także po bocznych
uliczkach i zaułkach (te podwórka wszędzie niemal są zagospodarowane –
restauracje, kawiarnie, galerie, sklepy, itp.), zapełnione ławki przy
widowiskowej fontannie (wieczorem pokaz świetlny, w ciągu dnia z
głośników muzyka klasyczna, nic, tylko drzemka) pomiędzy gmachem
teatru a potężną kamienną katedrą św. Elżbiety (największy kościół na
Słowacji). Przy katedrze znajduje się też wejście do podziemnego
muzeum. Barokowy i klasycystyczny obraz ulic złamie wizyta w
średniowiecznej sali tortur w Miklusovym więzieniu (ulica Hrnciarska)
oraz neogotycki bajkowy pałac Jakobova, gdzie mieści się obecnie
British Council. Zwiedziliśmy to wszystko poprzednim razem, teraz
byliśmy za leniwi w letnim upale i skórach, więc to była chwila na
wspomnianą kofeinę i przyjamność z trasy pomiędzy miastami. Krótkie
wypady to między innymi Betliar (kilka kilometrów z Rožňavy na Poprad)
z XVIII-wiecznym pałacykiem myśliwskim rodu Andrassych i parkiem w
stylu angielskim. Z kolei w drodze do Koszyc lub z powrotem warto
wspiąć się na wzgórze ze średniowiecznym zamkiem w Krasnej Horce, też
niegdyś należący do Andrassych. Rewelacyjne widoki z poziomu zamku.
Turystów przyciąga też legenda związana z zabalsamowanymi zwłokami
hrabiny Zsofii Seredy w szklanym sarkofagu, która dowiedziawszy się o
zdradzie męża popełniła samobójstwo. A uniesiona ręka to efekt
pośmiertnego sprzeciwu, kiedy doszło do ojcobójstwa w ramach zemsty ze
strony dzieci. Namiętne było też małżeństwo innego z rodu – Dionizego
Andrassy, który wybudował (na początku XX wieku) dla swojej ukochanej
żony potężne secesyjne mauzoleum (znajduje się pod zamkiem, w
miejscowości Krasnohorskie Podhradie). Pod zamkiem, u podnóża jest
parking strzeżony. Głodni? – koniecznie langosz (płaski placek
ziemniaczano-racuchowaty, podawany z serem, śmietaną, albo czosnkiem
czy innymi dodatkami, koszmarnie tłusty).
Jak wspomniałam – Rožňava to idealne miejsce na wyprawy do jaskiń w
Słowackim Krasie (np. Gombasecka, Domica, po węgierskiej stronie jej
nazwa Baradla-Barlang, typowe do zwiedzania turystycznego). W
miejscowości Krasnohorska Dlha Luka połaziliśmy po Krasnohorskiej
Jaskini z przewodnikiem-grotołazem. Każdy dostał kombinezon, kalosze,
kask, latarki i jazda w głąb na kilka godzin z czołganiem się czasami,
drabinami i linami nad podziemnymi potokami lub domniemanymi
otchłaniami. Usiąść na skalnej półce, wyłączyć lampki na kaskach, bez
gadania pod ziemią w ciemności – fajna sprawa.
Nie rozpisuję się szczegółowo na temat dróg (lepsze niż u nas), cen
(niedrogo, a teraz euro, więc trochę zmian może być) – w końcu to rzut
beretem, zwłaszcza dla południowej Polski oraz narciarzy Słowacja jest
doskonale znana. A i dla tych z trochę bardziej północy (jak my –
Toruń), to żaden problem spakować się, zapomnieć o namiocie i zbędnym
bagażu, tylko najpotrzebniejsze rzeczy – i pojechać na weekend do
Rožňavy. Chodzi o miejsce, nie tylko samą trasę. O trochę odpoczynku od
tłumów, wypady w ciekawe okolice, niezobowiązująco, niedrogo.
Motocyklowo ze względu na niewielki ruch, piękne krajobrazy i mało
nudne drogi. Robotnicza i niby zwykła Rožňava ma swój urok bez dwóch
zdań. Jak ktoś się rozczaruje - bywa. No, chyba, że szuka akurat w tym
czasie innych rozrywek. Wtedy oznacza to, że trafił tu przez pomyłkę.
W miarę aktualne info i kontakty można znaleźć np. na
www.roznava.sk , lokale: www.
kamnapivo.sk/kosicky-kraj/roznava-okres
Język – spokojnie polski, angielski w muzeach, galeriach, w knajpach
średnio (menu najczęściej po słowacku i węgiersku oraz niemiecku). W
tych rejonach Słowacy są dwujęzyczni – słowacki i węgierski. Stacje
benzynowe to głównie słynny Slovnaft, lepiej mieć gotówkę, różnie z
możliwością płacenia kartą (nacięliśmy się raz, kiedy terminal był
nieczynny i mała karteczka na jednym z dystrybutorów, że tylko gotówka
– najbliższy bankomat był 20km dalej, a my juz zatankowani).