Autor: Magdalena Grass Witt
Co może powiedzieć o swoim motocyklu taki świeżak, jak ja? Moja przygoda z Kropką, czyli Suzuki GS500, trwa tak naprawdę kilka miesięcy. Wszystko jest jeszcze takie nowe, wszystkiego się dopiero uczę... Może jednak moja opowieść doda komuś odwagi, że warto spełniać swoje marzenia, jeśli się tylko bardzo tego chce...
Pierwsze skojarzenie z motocyklem to opowieści rodziców, jak jeździłam między Tatą i Mamą na Komarku. Za mała byłam, żeby to zapamiętać. Na dobre motocykl pojawił się duuużo później. Był jednym z marzeń mojej Połówki i to ode mnie zależało, czy to marzenie się spełni. Czego się nie robi dla ukochanej osoby... Jeszcze nie do końca przekonana, ciekawa jak to będzie powitałam w garażowych progach najpierw Yamahę Virago, potem pojawił się Suzuki Bandit. Przez cały ten czas zawsze razem: Połówka i ja - dzielny plecaczek. Krótkie wypady za miasto, dłuższe wyjazdy na zloty, cudowni ludzie, których poznaliśmy... wszystko to sprawiło, że wsiąkałam na dobre i nawet długi urlop planowaliśmy na moto.
W końcu pojawiła się myśl, że może i ja spróbuję... Skuteczną zachętą były wszystkie Motocyklistki, jakie spotkałam na swojej drodze. Podziwiałam je za odwagę i niebanalny stosunek do życia... Chyba też chciałam być jedną z Nich. Pojechałam na próbną jazdę, dwie godziny szczęścia i bananowego uśmiechu :) Mina instruktora i radość z pierwszych ósemek – bezcenne. Od tej pory nie przestawałam myśleć o kursie i własnym motocyklu. Jeszcze trzeba było przekonać Połówkę do tego „megaracjonalnego” pomysłu, reszta rodziny żyła w błogiej nieświadomości. Po pół roku urywania się z pracy, żeby wykorzystać każdą pogodną chwilę na pomykanie na Suzuki GN250, w końcu nadszedł TEN dzień – egzamin zdany i prawko w kieszeni.
Na swoją Kropkę musiałam jeszcze poczekać pięć długich miesięcy... Najgorszy był etap poszukiwań. Były dwie opcje, najbardziej popularne dla początkujących: Suzuki GS500 i Honda CB500. Czytałam, pytałam bardziej doświadczonych, a dodatkowo Suzuki bardziej mi się podobało, więc nastawiłam się na GS500. Mnóstwo ogłoszeń, które w realu często okazywały się porażką. Kto tego nie przeżył? Czas mijał nieubłaganie, ogłoszeń coraz mniej, a ja wciąż samotnie... I wszystko stało się przez przypadek. Pojechaliśmy z kolegą, zobaczyć inny sprzęt, a znaleźliśmy moją Suzi, która przyjechała dosłownie kilka dni wcześniej z Włoch. Stała się moim najpiękniejszym prezentem urodzinowo-mikołajkowym.
Tylko motocyklista wie, jak ciężko jest przetrwać zimę. Wstyd się przyznać, ale nie jechałam nią ani razu, nawet podczas zakupu, kiedy jazdy testowe odbywał mąż. Usychałam z tęsknoty, chęci przejażdżki, a mogłam ją tylko odkurzać i głaskać. Postanowiłam zadbać o nią, a jednocześnie o siebie, najlepiej jak tylko się da. Mój osobisty mechanik zmienił: olej, płyn hamulcowy, olej i uszczelniacze w lagach, świece i akumulator, bo już często się rozładowywał. Wymieniliśmy też lusterka na większe, oryginalne. Dokręciliśmy też do kierownicy ciężarki, których brakowało. W czasie zimowych miesięcy znalazł się również czas na poodkręcanie wszystkich plastików i elementów zewnętrznych, w celu skontrolowania stanu moto. Pod choinką znalazły się przewody hamulcowe w oplocie – trochę z rozpędu, w ramach większego zamówienia do naszej „stajni” motocyklowej. W sumie to nawet nie mam porównania ze zwykłymi hamulcami.
Pierwsze cieplejsze dni w lutym wykorzystałam na przymiarki i wyprowadzanie z garażu. Nawet przeziębienie po fotkach przy garażu nie było w stanie mnie zniechęcić. Pilnowałam słupka rtęci i z coraz większym zniecierpliwieniem odpowiadałam na zaczepne pytania znajomych: czy już jeździłam? Mądrale nawet nie wiedzieli, jak mnie ściskało... Moment prawdy nadszedł w pierwszy dzień wiosny! Pierwsza przejażdżka na własnym, wyczekanym i wychuchanym motocyklu i ….stchórzyłam. Na zachętę: „no to wsiadaj i jedziemy” zareagowałam strachem, że sobie nie poradzę. Byłam zła na siebie, tyle czekania i kiedy już mogę wsiąść i jechać, to sparaliżował mnie strach, że na pewno się wywalę, że na pierwszym skrzyżowaniu jest górka i na pewno mi zgaśnie i wszyscy zaczną trąbić... Oczywiście o tysiącu powodów nic nie powiedziałam, tylko wydukałam, że chciałabym gdzieś na spokojnie poćwiczyć. Wyrozumiały mąż zawiózł mnie za miasto, tam rozjeździłam się na jakiejś wiejskiej, mało uczęszczanej drodze. Mogłam na spokojnie znaleźć wspólny język z Kropką i przypomnieć sobie to, o czym marzyłam, a było uśpione od egzaminu. Po tej rozgrzewce wyruszyłam na prawdziwą trasę, z mężem u boku, już każdy na swoim moto. Było bardzo zimno, na postojach rozgrzewałam ręce przy przy silniku, ale dałam radę! Moje pierwsze prawdziwe 50 km radochy to coś, czego nie nigdy zapomnę.
Na początku miałam problemy z podstawą obsługi. Czasem biegi nie wchodziły albo gasł mi silnik. Chyba najwięcej stresu mam przy skręcaniu na wzniesieniu. Wyjazd z Koronowa na główną trasę pod górę i jeszcze zakręt w lewo to punkt, który spędzał mi sen z powiek. Kiedyś pojechaliśmy na karkówkę do Stopki. Zbieramy się do odjazdu, a ja czuję na sobie kilkadziesiąt par oczu, w końcu dziewczyna na motocyklu to widok jeszcze rzadki. Wyjeżdżamy w prawo i ostro pod górę. Jedynka - gaz, dwójka - gaz... a on zgasł, motór znaczy się. Dobrze, że kask ukrył purpurę na mojej twarzy, prawie parowałam ze wstydu. Pamiętam doskonale jeszcze jedną lekcję pokory. Teorię “patrzysz tam gdzie jedziesz; jedziesz tam gdzie patrzysz” znam doskonale, a jednak wiedzieć, a stosować w praktyce to dwie różne rzeczy. Zawracamy na skrzyżowaniu, dwa pasy w jedną, dwa w drugą stronę, z przeciwka nic nie jedzie. Jadę wolno, na dwójeczce, powinnam się zmieścić, tylko czemu ten krawężnik tak szybko się do mnie zbliża... hamuję i... leżę. Spanikowałam jak nic i do dziś żałuję, że tak bezmyślnie gapiłam się na ten krawężnik. Efekt to złamana klamka sprzęgła, moto nie nadawało się do dalszej jazdy. Szczęście w nieszczęściu cała przygoda zdarzyła się na oczach pracowników sklepu motoryzacyjnego, w którym przed chwilą byliśmy. Musiałam schować dumę do kieszeni, wrócić do sklepu i kupić nową klamkę.
Suzuki GS500 wybacza wiele i jest gotowe na kolejne próby dla niewprawionej kierowniczki, takiej jak ja. Z każdym kilometrem coraz bardziej oswajam się z Kropką, traktuję ją coraz lepiej, a ona odwdzięcza się płynnością ruchów. Mój domowy instruktor wymyśla mi różne ćwiczenia np. wolna jazda po dołkach na leśnym parkingu. Efekt to: lepsze wyczucie sprzęgła, gazu i ogólnie zachowania równowagi na nierównościach. Daleko Kropce do enduro, ale radziła sobie całkiem nieźle. Coraz lepiej też czuję się na zakrętach. Nie zapomnę przejażdżki malowniczą trasą, gdzie były winkle na prawie 180 stopni, dodatkowo z górki – wyzwanie i frajda niesamowita. Odpłynął stres, zostało tylko skupienie: zwolnij, popatrz, pochyl się i dodawaj gazu. Czysta radość z samej jazdy - dla takich dni warto żyć!!!
Szkółka domowa dobra rzecz, ale nie zastąpi prawdziwego szkolenia. Postanowiłam się podszkolić pod okiem fachowców. Wiele dobrego słyszałam o Suzuki Moto Szkole. Skorzystałam ze szkolenia prowadzonego w Toruniu. Dało mi wiarę w to, że ja też potrafię robić te czarodziejskie sztuczki z motocyklem i jeśli mu nie przeszkadzać, to jedzie tam gdzie chce. Okazuje się, że można pokonać własne słabości i strach, a to co niemożliwe staje się możliwe. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę jeździć stojąc na kanapie, albo w czasie jazdy przełożę nogę, tak żeby jeździć po damsku (obie nogi z jednej strony moto), a jednak niezbadane są wyroki... SMS pozwolił mi się odblokować, przestałam usztywniać ręce i ogólnie rozluźniłam się. Slalom już mi wychodzi płynnie, a hamowanie awaryjne też jest dla ludzi! POLECAM WSZYSTKIM!!!
Od mojej pierwszej przejażdżki nawinęłam ponad 3 tysiące km. Mój rekord to pokonanie w ciągu jednego dnia prawie 400 km z Bydgoszczy do Przesieki. Taka byłam szczęśliwa i podminowana, że gdy u celu zsiadłam z Kropki byłam gotowa pojechać jeszcze stówkę. Z każdym kilometrem mam większą wiedzę i doświadczenie. Oto kilka nauk, jakie wyniosłam: Po pierwsze jazda motocyklem po leśnej, piaszczystej drodze jest możliwa. Pagórkowe ostępy, trochę trawy, więcej piachu, pot na czole i tylko spokój mnie uratuje. Przed wjazdem do lasu spojrzałam na Połówkę i zobaczyłam kciuk uniesiony w górę. Dla mnie to był podwójny znak: „na jedynce mała” i jednocześnie „dasz sobie radę - jestem z Tobą”. Po drugie, okazuje się, że moja Suzi też potrafi przyspieszać. Mówi się, że przyspieszenie poszerza uśmiech. W moim przypadku, oprócz uśmiechu, rozwija jeszcze mięśnie karku. To umięśnienie karku spowodowane jest przez brak szyby. Wersja oficjalna brzmi: „bez szyby nie będziesz tak szybko jeździć”. Jednak nawet brak szyby i muchy na klacie mnie nie powstrzymają przed jazdą na Kropce. Po trzecie, jazda w grupie nie zwalnia do myślenia i nie wolno ślepo wykonywać tych samych manewrów co inni. Akcja: wyprzedzanie tira. Kumpel wyprzedza, droga wolna, wyprzedzam i ja. Jestem już z przodu, nagle pojawia się skrzyżowanie i trzeba skręcić w prawo... skręcam, ale jadę za szybko i muszę trochę dohamować w zakręcie, niepotrzebnie dotykam tylnego hebla, trochę ucieka mi tylne koło, na szczęście prędkość nie jest zawrotna i udaje mi się wyjść cało z opresji... Z każdej takiej nauki wyciągam wnioski. Dzielnie i cierpliwie dopinguje mnie mój osobisty trener i mechanik w jednej osobie. Na razie jestem mało samodzielna i zawsze jeżdżę z moją Połówką. Marzę o tym, że kiedyś się odważę i wybiorę na samotną przejażdżkę.
Początkujący motocykliści często wybierają Suzuki GS500 na pierwszy motocykl. Maksymalna moc 48 KM spokojnie wystarcza, aby płynnie przyspieszać. Na trasie dobrze czuję się przy prędkościach 110-120 km/h. Zupełnie niedawno udało mi się sprawdzić w praktyce zasadę „dwa w dół i łycha” - przy wyprzedzaniu jak znalazł. Za miastem najlepiej jeździ mi się przy obrotach 6-7 tysięcy. Średnie zużycie paliwa wychodzi oo 4 do 5 litrów na 100 km. Do baku zmieści się 17 litrów paliwa. Części zamienne są stosunkowo tanie i łatwo dostępne. Mój egzemplarz wyposażony jest w dobre turystyczne opony Dunlop Arrowmax GT501. Do tej pory Kropka nie miała większych awarii. Oprócz błędów i usterek, które sama powoduję, nic się nie psuje. Wystarczy wlać paliwo, regularnie sprawdzać płyny i smarować łańcuch. Największą wadą była dla mnie wysokość siedzenia 760 mm. Przy 164 cm wzrostu nie dosięgałam do podłoża całymi stopami. Ciężko mi było wykonywać manewry np. na parkingu. Rozwiązaniem było obniżenie mocowania wahacza za pomocą tzw. „dogbones”. W sumie obniżenie o 3 cm jest niewielkie, ale dużo mi dało. GS nie jest lekki jak piórko, w sytuacjach awaryjnych trochę ciężko utrzymać te 180 kg . Brakuje mi też szyby, ale planuję taką szybę kupić.
Odkąd motocykl jest częścią mojego życia zmieniłam się na lepsze. Mam w sobie więcej pokory, mniej egoizmu, nie marudzę z byle powodu, bardziej myślę o innych, zwłaszcza na trasie. Zdałam sobie sprawę, że do tej pory wiele wyborów i decyzji związanych nie tylko z motoryzacją było uwarunkowanych potrzebą czasu, wpływem innych, itd. Motocykl to całkowicie moja samodzielna decyzja, wręcz musiałam walczyć o tę szansę, ale warto było! Gdy jadę czuję się wolna od wszystkiego co mnie stresuje, martwi czy smuci. Wiem, że u celu spotkam przyjaciół, którzy tak jak ja uwielbiają 2oo i czują tę samą radochę z jazdy.