Autor: Magdalena Grass Witt
Jeszcze dziesięć, piętnaście lat temu kobieta za kierownicą samochodu może nie była wybitnie rzadkim zjawiskiem na drodze, ale jednak za kółkiem dominowali mężczyźni. Teraz proporcje są wyrównane, co widać zresztą na ulicach polskich miast. Być może za parę lat będzie podobnie z kobietami na motocyklach – w ostatnich dwóch sezonach lawinowo rośnie liczba dziewczyn, które starają się o kategorię A. Sprawdzamy, jak wygląda to według Urzędu Statystycznego i wybranych Wojewódzkich Ośrodków Ruchu Drogowego. Jeżeli otrzymamy wszystkie dane, obiecujemy umieścić taką informację w Girl’s Zone.
Póki co, może pewien ogląd na to da liczba postów z jednego ze znanych kobiecych forów internetowych, gdzie wątek „Kursantki – zbiórka!” rozwinął się do ponad 250 postów kobiet w różnym wieku, z całej Polski, które intensywnie wymieniają się uwagami i opiniami na temat nauki jazdy 2oo.
Zawsze jest powód takiej decyzji, że chcemy w końcu wsiąść na własny sprzęt jako kierowca, a nie plecak. Skąd, jak i dlaczego? Oto jak uzasadniają internautki:
„Na prawo jazdy zdecydowałam się, jak to się mówi, pod wpływem, bynajmniej nie czegoś, tylko kogoś. Przez dłuższy czas nasiąkałam opowieściami, nie biorąc jednak pod uwagę, że sama mogłabym jeździć. Aż w końcu tak się stało.” (4sta15)
„Dlaczego się zdecydowałam? Bakcyla zaszczepił we mnie szanowny małżonek. Jak każdy poszukuję swojej pasji w życiu i chyba w końcu znalazłam. Przestało mi wystarczać miejsce pasażera. Chcę poczuć, że jazda zależy wyłącznie ode mnie, trochę niezależności, pewności siebie, czuję, że to właśnie mi dadzą motocykle. Jest też gdzieś głęboko trochę z kobiecej próżności i dumy, że osiągnę coś, co mnie wyróżni w tłumie. Czuję, że bez tego po prostu nie potrafię już żyć.” (Lukkasia)
Obserwując właśnie fora, które są chyba w takim temacie całkiem niezłą kopalnią informacji, w większości przypadków dziewczyny miały już trochę dość „plecakowania” i zdążyły na tyle poznać smak 2oo, że zdecydowały się na samodzielność. Jest zapał, chęć, determinacja na własny motocykl, czas więc zawalczyć o kategorię A. W jaki sposób najlepiej wybierać szkolę nauki jazdy, żeby w miarę dobrze ogarnąć podstawy jazdy motocyklem, wyzbyć się obaw przedegzaminacyjnych, przede wszystkim „złapać” kontakt z instruktorem, bo bez tego trudno o pozytywny przebieg kursu:
„Szkołę wybrałam z polecenia znajomych. Chodziło o instruktora, który ma doświadczenie w nauczaniu motocyklistów a nie, że chce odpękać kurs i zarobić pieniądze.” (Asia)
„Wybór szkoły nie podlegał dyskusjom. Od początku tylko warszawski Pro Motor wchodził w grę. Początkowo krzywiłam się, że mimo tego, iż jestem posiadaczką prawa jazdy kategorii B, będę musiała raz jeszcze wysiedzieć ileś tam godzin teoretycznych. Wątpliwości minęły po pierwszych zajęciach. Wykładowca okazał się przesympatycznym, kompetentnym i przede wszystkim nie nudnym człowiekiem, a ja z przyjemnością odświeżyłam sobie przepisy.” (4sta15)
“Nie miałam zbyt dużego wyboru wśród szkół, które oferowały kursy motocyklowe. Pochodzę z małej miejscowości (20 tysięcy mieszkańców), w której są trzy albo cztery szkoły, ale tylko jedna oferowała kurs na kategorię A. Na teorię właściwie nie musiałam chodzić, gdyż mam prawko kategorii B od paru dobrych lat, ale pojawiałam się tam często, między innymi dlatego, żeby przypomnieć sobie pewne podstawowe rzeczy, które już dawno wyleciały z mojej głowy." (Jos.)
„Wybierać szkoły, gdzie instruktorzy sami mają czynne prawo jazdy kategorii A, to znaczy jeżdżą z kursantami na dwa sprzęty, domagać się od instruktorów poświęcania im uwagi i czasu podczas godzin praktycznych, jak trzeba, to niech latają za motocyklem po placu i niech pytają, pytają, pytają…..nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi. Jeden z grzechów szkół jazdy to wielka niechęć do wypuszczania kursanta na ulicę, woleli by w ogóle nie wypuszczać człowieka poza plac manewrowy.” (Goha66)
„Moja szkoła jazdy nie idzie na kompromis i to mi się podoba, jest cała teoria i praktyka bez skracania. Czuję, że to się przydaje, bardziej świadomie uczestniczę w szkoleniu niż na kategorię B.” (Lukkasia)
A to, co przysparza najwięcej emocji to sama jazda. Nie da się ukryć, że chyba większość z nas “martwi się na zapas” - jak to będzie? czy dam radę? czy utrzymam motocykl? przecież zaliczę glebę! czy jestem wystarczająco przygotowana do egzaminu? jakie są patenty na te nieszczęsne ósemki? itp. A patent na wszystko jest chyba jeden – próbować, ćwiczyć, nie zrażać się.
Teraz trochę o pierwszych godzinach, czyli początki....
“Moje początki na kursie praktycznym wyglądały tak, że instruktor wyciągnął z magazynu wysłużoną CZtkę i na pierwszej jeździe uczył mnie podstaw. Na początku siedziałam z nim na moto i miałam trzymać ręce na jego rękach, żeby zobaczyć, jak się operuje sprzęgłem i gazem. Zrobiliśmy tak jedno kółko, potem zamieniliśmy się miejscami i miałam sama ruszyć. Kiedy opanowałam ruszanie i zatrzymywanie z instruktorem z tyłu, zrobiliśmy parę kółek, a potem samodzielnie jeździłam, będąc w siódmym niebie, że sama prowadzę jednoślad z prędkością może 20 km/h :D"(Jos.)
“Jako że nigdy wcześniej nie siedziałam za kierownicą motocykla, a jako pasażer chyba ze dwa razy w życiu, kompletnie nie wiedziałam, czego oczekiwać po zajęciach praktycznych. Pierwszy plac to było takie oswajanie z 2oo, co jest gdzie i do czego służy. Bardzo mi się podobało, że instruktor nie traktował mnie jak głupią blondynkę, która nie wie, do czego są te wszystkie przyciski i wajchy. Ale nie zakładał, że powinnam od razu wszystko wiedzieć. Zajęcia odbywały się pod hasłem: zastanów się, dlaczego trzeba zrobić najpierw to, a potem tamto, a nie odwrotnie.” (4sta15)
„Pod koniec lutego zaczęłam jazdę na placu manewrowym. Na początku jeździłam bardzo ostrożnie i potrzebowałam trochę rozjeżdżenia, przełamania strachu. Dalej poszło gładko, slalom, ósemki nie sprawiają mi żadnego problemu. Myślę, że zaowocowała ubiegłoroczna wprawka, kiedy chciałam spróbować i wykupiłam sobie dwie godzinki jazdy, tak tylko do wypróbowania. Instruktor właściwie nie musi mi wiele tłumaczyć, koryguje drobne błędy, radzi jakim torem jechać, żeby się zmieścić w liniach.” (Lukkasia)
Plac to często właśnie ta pięta achillesowa. I kiedy wydawałoby się, że najtrudniejsze za nami i prawie na pamięć i z zamkniętymi oczami potrafimy już te nieszczęsne ósemki – przychodzi czas na MIASTO. Wzmaga się Pan Stres! Wierny towarzysz, choć wydawać by się mogło, że większość z nas, posiadając już czynne prawko kategorii B, powinna poruszać się po mieście swobodnie.
Do tego wzmaga go czasem pasażer w osobie naszego instruktora. Nie każda z was będzie miała okazję przejechać się właśnie w ten sposób, ale bywają szkoły, które również uczą jazdy w obciążeniem pasażerem. I chyba dobrze, bo często plecak bywa dla początkującej motocyklistki dużym zaskoczeniem.
„Po 3-4 godzinach na placu wyjechałam pierwszy raz na miasto. Szumnie brzmi, ale to było dosłownie 5 km w pobliżu szkoły jazdy. Miałam dodatkowe obciążenie, czyli instruktora jako plecaczka. Tego nigdy nie zapomnę. Z obciążeniem było mi trudniej utrzymać kierownicę, musiałam dodawać więcej gazu, no i sam stres był większy. Wiem jednak, że instruktor chciał mnie sprawdzić, czy sobie poradzę, czy nie spanikuję. Następna jazda była już samodzielna. Jeździliśmy nie tylko po trasach egzaminacyjnych, ogólnie instruktor chce mnie przygotować do jazdy w różnych warunkach, warunkach nie tylko jak zaliczyć egzamin. Podoba mi się to, że instruktor uczy mnie samodzielności i rzuca na głęboką wodę. Zaliczyłam i nawierzchnię brukową i przejazd po torach, trochę popadało. Na pewno chcę jeździć przed instruktorem, bo to wymaga zwracania uwagi na wszystko – trasę, znaki, i wszystkich dookoła, jeżdżąc za nim - ślepo trzymam się jego jak drogowskazu i nie patrzę tak uważnie na trasę.” (Lukkasia)
„Pierwszy wyjazd w teren: instruktor wsiadł w auto i kazał mi jechać za sobą. I tak przez kilkanaście kilometrów, jeździliśmy leśno-piaszczystymi, ale utwardzanymi drogami. Instruktor powiedział, że jak zaliczę glebę, to przynajmniej się za bardzo nie poobijam. Ale gleby na szczęście nie było. Mój kurs wyglądał tak, że sama jeździłam za lub przed instruktorem, który siedział w aucie. Tylko na pierwszej jeździe instruktor był moim plecaczkiem. Nie miałam wtedy pojęcia, że na innych kursach to jest standard, że instruktor jest pasażerem non stop.” (Jos.)
„Kiedy instruktor uznał, że na placu wykonuje wszystko dobrze i poprawnie – zabrał mnie na miasto. Przez chwile ja byłam pasażerem, żeby zobaczyć, jak prowadzi się moto, przyjrzeć się trasie i manewrom. Potem z instruktorem zamieniliśmy się miejscami. Motocykl z plecaczkiem prowadziło się źle, inaczej, nie do końca mi to odpowiadało, kiepsko układał się w zakrętach. Zdecydowanie wolę prowadzić na kursie motocykl sama. Najlepszym wyjściem byłaby sytuacja, gdyby instruktor jechał na drugim motocyklu – raz jako prowadzący, przede mną, żebym mogła zaobserwować zachowania na motocyklu, i za mną, żeby mógł korygować moje ewentualne błędy. I koniecznie przydałby się interkom do komunikacji między kursantem a instruktorem. Ponadto oprócz jazdy po mieście przydałyby się nieco dalsze trasy, a nie tylko pod kątem przygotowania do egzaminu.” (Asia)
Sam egzamin… cóż, ten moment „wieńczący dzieło” przebiega różnie. To znaczy technicznie podobnie – teoria, plac, miasto (najczęściej stała trasa), ale dużo zależy od naszego przygotowania, poziomu stresu i czasami, niestety, humoru egzaminatora. W końcu to też człowiek, ale celem tutaj nie jest ocena podejścia i przebiegu samego egzaminu. O tym przekonuje się każda z nas w „godzinie zero”. Jednak pewne elementy można wyeliminować lub zwyczajnie pomóc szczęściu. Jeżeli same uważamy, że jesteśmy jeszcze średnio przygotowane, a kurs ukończyłyśmy – nigdy nie zaszkodzi wykupić dodatkowych godzin jazdy. I żadnych ambicji, że wypadniemy gorzej w porównaniu do innych koleżanek, bo potrzeba nam więcej czasu na naukę. Nie ma co patrzeć na innych, tylko robić swoje – dobrze i z głową.
Stres przedegzaminacyjny – tutaj dziewczyny mają kilka żelaznych porad – postarać się dzień wcześniej albo nawet tego samego dnia zadbać o dodatkową godzinę jazdy, dla rozluźnienia, dla przypomnienia, oswojenia się, uspokojenia nerwów, żeby było wrażenie, że zrobiłyśmy wszystko co w naszej mocy;) Podobno sprawdza się na taki stres… odrobina czekolady? A przede wszystkim podejście – jak się nie uda, to uda się następnym razem, w końcu świat się nie zawali, będzie czas na korektę ewentualnych błędów i już będziemy wiedziały na co uważać, jak to wszystko wygląda „od kuchni”.
Dziewczyny, które opisują tutaj boje ze zdobywaniem prawka na 2oo są świadome swojego wyboru, nie kierowały się modą ani chęcią zaimponowania innym. Mogą pozwolić sobie na krytyczną ocenę przebiegu kursu, wiedzą czego oczekują po nauce, co chciałyby zmienić, co mogą już doradzić innym początkującym:
„Uważam, że wiele ośrodków nie przygotowuje dobrze do jazdy na motocyklu. Ale ciężko kogoś nauczyć dobrze jeździć podczas tylko 20 godzin jazd! Motocykl jest bardziej niebezpieczny niż samochód i dlatego nie rozumiem, dlaczego na kat. B jest obowiązkowych 30 godzin, a na kat. A - tylko 20. Ale kurs to dopiero początek naszej przygody, dlatego ważne jest to, co po kursie i zrobieniu prawka. Powinno być więcej kursów doszkalających pod kątem technicznym."(Jos.)
„Mogę jeszcze poradzić, by dziewczyny nie rezygnowały z lekcji, gdy na przykład pada deszcz – dzięki temu nauczą się panować nad motocyklem na mokrych nawierzchniach oraz by jazdy kursowe (i bezwzględnie na egzamin) zabierały ubrania przystosowane do jazdy na motocyklu, nawet gdyby miały je pożyczać. Jedna z naszych foremek (z forum „Motocykl i Dziewczyna”) zdała egzamin pomimo, że podczas jazdy położyła sprzęt, ponieważ: A) nie straciła głowy, gdy na skutek gwałtownego hamowania – kot na drodze – zablokowała koło i pojechała na glebę ślizgiem, podniosła się biegiem, zgasiła silnik, podniosła sprzęt i zepchnęła na bok, wszystko zanim egzaminator i pan za kółkiem zdołali do niej dobiec), B) była ubrana od stóp do głów w motocyklowe ciuchy.” (Goha66)
„Na razie mam jeszcze sporo jazd do końca kursu. Podobno są długie kolejki na egzaminy. Planuję złożyć wniosek do WORD-u i czekać na termin, a w tym czasie spokojnie dokończyć jazdy, wyjeździć godziny. A potem oczywiście chce zdać egzamin, kupić własne 2oo i jeździć, jeździć, jeździć...” (Lukkasia)
„Generalnie kurs przebiegł w miarę sprawnie, na każdych zajęciach uczyłam się czegoś nowego, a ósemkę kręciłam dopiero na entych jazdach i tylko przez jakieś pół godziny. Jedyny zarzut to taki, że jak sami stwierdzili – nie zdążyli przerobić ze mną przegazówki, więc uczyłam się jej dopiero na jazdach doszkalających. Kurs ukończyłam z głową pełną informacji na temat jazdy na motocyklu, znajomością przeciwskrętu i międzygazu i przejechanym miastem, a nie tylko znajomością trasy egzaminacyjnej. W żadnej chwili jego trwania nie czułam się dyskryminowana, co nie znaczy, że ktoś stosował wobec mnie taryfę ulgową. Nie czuje się mistrzem kierownicy, myślę, że prawdziwa nauka dopiero przede mną, ale szkoła dała mi solidne postawy. Teraz czekam na egzamin, a potem…będę go zdawać za każdym razem, gdy wsiądę na 2oo.” (4sta15)
I te słowa są chyba najlepszym podsumowaniem tematu. W każdym razie – kurs bywa subiektywnym przeżyciem – zależy od poziomu emocji, podejścia instruktora, zrażania się błędami czy niepowodzeniami. Kurs i egzamin to dopiero początek, trzeba go przejść, żeby mieć wreszcie legalną możliwość jazdy motocyklem, a dopiero potem zaczynają się lekcje pokory na trasie i czysta przyjemność z jazdy. Dla wszystkich niezdecydowanych – warto spróbować, sezon się dopiero rozpoczyna, jest więc szansa w tym roku jeszcze na własne samodzielne podróże 2oo :-)
Najważniejsze wskazówki :
- wybór szkoły – rozmowa z instruktorem – rzeczowa, z góry poprosić o przebieg i plan nauki jazdy;
- zapytać o typy motocykli do nauki – najlepiej takie, na których w danym WORD-zie zdaje się egzamin (na kursach spotyka się różne – MZ, CZ – te zazwyczaj na jedną-dwie godziny do „rozjeżdżenia się”, ale najczęściej od początku są to np. Suzuki GN 250, Honda CB 250, w trakcie kursu niektóre szkoły oferują np. Suzuki GS 500, Kawasaki ER-5, ale to sporadyczne wyjątki);
- wymagać od instruktora wyjaśnień w każdej nurtującej nas kwestii, a nie unosić się ambicją, że pytanie może być nieodpowiednie, instruktor nie jest zawsze jasnowidzem;
- jeżeli w trakcie kursu coś nam nie pasuje, nie dogadujemy się z instruktorem, uważamy, że niczego się w danym miejscu nie nauczymy, tylko zjadają nas nerwy – trudno, lepiej zrezygnować, zaryzykować i poszukać innej szkoły;
- do egzaminu postarać się podejść w miarę swobodnie, jak do każdej kolejnej godziny wyjeżdżonej na kursie;
- w razie nieudanego podejścia – zapisywać na najbliższy wolny termin i w międzyczasie wykupić kilka dodatkowych jazd.